literature

Sherlock: The Haunted Hotel (part 7)

Deviation Actions

MushiAkki's avatar
By
Published:
696 Views

Literature Text

Martin podjechał pod budynek szpitala. Był to okazały, pięciopiętrowy gmach. Komisarz zaparkował na jednym z wyznaczonych miejsc parkingowych. Szczęście, że przyjechali tak późno, dzięki temu obeszło się bez problemów ze znalezieniem wolnego miejsca.
W środku było pusto i cicho. Dziś najwyraźniej nie było żadnych groźniejszych wypadków, więc do ich uszu nie dochodziły dźwięki z izby przyjęć i ostrego dyżuru, znajdującego się kilka pomieszczeń dalej, po ich prawej stronie. Komisarz podszedł do małej portierni, niedaleko głównego wejścia.

- Dobry wieczór, Fred – przywitał się z bujającym się na krześle mężczyzną.

- Martin, co tam znowu cię sprowadza? – spytał, podnosząc się, aby być na wysokości wzroku komisarza.

- Tym razem muszę dostać się do prosektorium – rzucił z uśmiechem.

- Czyli nic nowego – odparł portier i przeczesał dłonią siwiejące włosy. – Wiesz, że nikogo tam o tej porze nie ma, a patolog wróci pojutrze – dodał, unosząc znacząco brwi.

- Nie mogę czekać. Mam gości z Londynu. – Skinął głową w kierunku snujących się po holu dwóch postaci. - A ta sprawa morderstwa to dla mnie priorytet. – Martin przybrał spojrzenie proszącego szczeniaka, a był w tym niezwykle przekonywujący.

- Nie rób mi tu maślanych oczu. To na mnie nie działa – powiedział Fred, udając nieustępliwego. Po czym zaśmiał się, opierając ręce o blat biurka. – Wiesz, że za to mogą mnie wywalić? Ostatni raz zgadzam się na takie eskapady – dodał ściszonym głosem, jak gdyby byli podsłuchiwani.
W pewnym sensie byli, bo Sherlock nie straciłby okazji przeanalizowania bardziej komisarza Smith’a, a John, chcąc nie chcąc, również przysłuchiwał się rozmowie.

- Wiem, odwdzięczę ci się. Obiecuję – odrzekł, unosząc rękę w geście harcerskiej przysięgi. – Musimy zbadać zwłoki, żeby móc rozpocząć bardziej konstruktywne śledztwo. Zresztą ten brunet to słynny detektyw, Sherlock Holmes – dodał.

- Hmmm… Nie kojarzę – mruknął Fred.

W momencie kiedy komisarz wymienił imię i nazwisko detektywa, ten jak na zawołanie pojawił się przy nich, wpatrując się w nich zimnym wzrokiem. John również podszedł do portierni, nie chcąc zostawiać komisarza na pastwę lekko zniecierpliwionego Holmesa.

- Jakiś problem? – spytał Sherlock.

- Nie, zaraz pójdziemy do kostnicy – odpowiedział, zwracając się do Freda z błagalnym spojrzeniem.

- Powiedziałem, że cię wpuszczę, ale jak chcesz zbadać trupa skoro nie masz patologa?
Martin chciał już odpowiedzieć, ale Sherlock go ubiegł.

- Oto proszę się nie martwić. Mamy ze sobą lekarza – mówiąc to przyciągnął za rękaw Watsona, który stał w neutralnej odległości od rozmawiających. John zmarszczył brwi, zerkając na Holmesa, ale nie odezwał się, choć w myślach wymamrotał parę przekleństw. „Traktuje mnie jak podręczny bagaż, do użycia w razie potrzeby” – pomyślał, po wiązance słusznych epitetów.
Fred popatrzył na niego, a potem na Martina.

- To doktor John Watson – potwierdził Smith i dodał z uśmiechem: - Poradzimy sobie i przysięgam, że nie narozrabiamy.

- Dobrze już, dobrze. – Portier otworzył szafkę, w której na małych haczykach pozawieszane były klucze. Wyjął z niej jeden z nich i podał komisarzowi. Następnie pochylił się nad blatem, zbliżając do komisarza i wyszeptał: - Ale uważaj tam na nich. Sławni czy nie, trzeba mieć oko na takich gagatków.
Martin poklepał Freda po ramieniu.

- Dobrze – powiedział i odwrócił się do przyjezdnych. – Możemy iść – dodał.

Podążyli w stronę schodów, aby zejść na poziom -1.

- Często pan tu przychodzi – stwierdził Sherlock.

- Czasami. Ben, to znaczy patolog, to mój przyjaciel i niekiedy wpadam go odwiedzić i dowiedzieć się co tam słychać w wielki mieście. Sam pan rozumie, że w mojej okolicy rzadko dzieję się coś ciekawego. Zresztą kiedyś chciałem być lekarzem.

- Zmienił pan plany po śmierci ojca. Od początku namawiał pana do zostania policjantem, taka rodzinna tradycja, prawda?

Martin nie wiedział co odpowiedzieć, nie spodziewał się, że rozmowa zejdzie na taki temat. Sherlock nie czekał na jego reakcję i kontynuował wypowiedź.

- To musiał być dla niego cios, kiedy sprzeciwił się pan jego woli. Potem ta jego tragiczna śmierć podczas służby, pogłębiła tylko pańskie poczucie winy, więc postanowił pan zadośćuczynić ojcu wstępując do policji.

Smith rozchylił usta w wyrazie zdumienia. Nigdy wcześniej nie miał do czynienia z tak bezpośrednim człowiekiem. „Moje życie rodzinne, to nie jego sprawa” - pomyślał. Jednak nie powinien się dziwić, siostrzeniec ostrzegał go o specyficzności pana Sherlocka Holmesa.

- Nie żałuję – rzucił krótko, dając do zrozumienia, że nie chce dłużej o tym rozmawiać.

Resztę drogi przebyli w milczeniu. Smith poprowadził ich przez korytarz, do pomieszczenia ze sporym napisem „Prosektorium” nad drzwiami. Odgłos przekręcanego klucza zasygnalizował możliwość wejścia. Gdy komisarz zniknął za metalowymi drzwiami, John zastawił ręką wejście i spojrzał z wyrzutem na Holmesa.

- Jak mogłeś?

- O co ci chodzi?

- Jeszcze się pytasz!? Zachowałeś się okropnie. To nie nasza sprawa, dlaczego został
policjantem, a przypominanie mu w ten sposób o śmierci ojca jest świństwem.

- Daj spokój, John. Stwierdziłem tylko fakty. Nic więcej. – Obruszył się, po czym dodał:
- Skoro mamy w jakimś stopniu z nim współpracować, musimy wiedzieć co to za człowiek.

- Być może masz rację, ale czasem mógłbyś być bardziej taktowny. A czasem po prostu lepiej zachować informacje dla siebie i milczeć.

Sherlock zmierzył Johna wzrokiem.

- Mogę? – spytał, jakby nigdy nic, wskazując ręką wejście do prosektorium, wciąż zagradzane przez Watsona. Ten przesunął w końcu rękę, ponosząc kolejną moralizatorską porażkę.
- Dzisiaj jesteś wyjątkowo marudny – dorzucił Holmes, wchodząc do pomieszczenia.
Doktor westchnął, zamykając za sobą drzwi.

W środku, blade światło padało na srebrne, metalowe drzwiczki lodówek mieszczących się po obu stronach pomieszczenia. Naprzeciwko wejścia stało drewniane, nieduże biurko z obrotowym krzesłem, które wydawało piskliwe odgłosy podczas przesuwania, o czym przekonali się dosuwając je, aby nie przeszkadzało w przejściu. Martin zajęty był poszukiwaniem odpowiedniej chłodni, w której zamknięte były zwłoki denatki. W międzyczasie John i Sherlock rozglądali się po kostnicy. Holmes miarowym krokiem obszedł metalowy stół do sekcji i zatrzymał się przy poszukującym odpowiednich drzwiczek komisarzu. Watson oparł się o blat biurka, starając się powstrzymać uciążliwy odruch ziewania, zapoczątkowany podczas podróży do Bridlington.

- Jest! – z zadowoleniem oświadczył Martin i przekręcił okrągłą klamkę. Zamek wydał z siebie ciche chrupnięcie. Stojących przy otwartej chłodni numer 45 owiał powiew zimnego powietrza. Smith pociągnął za stalową ramę i wysunął połyskujący, czarny worek z prostokątnej przechowalni.

- Co do naszej poprzedniej rozmowy, jeśli poczuł się pan urażony, to przepraszam – odparł Sherlock, zerkając na Johna, który przyglądał się im, wciąż oparty o biurko.

- A nic nie szkodzi – odpowiedział, wbijając wzrok w powierzchnię worka. Podał Holmesowi jednorazowe rękawiczki i po założeniu swojej pary, w końcu pociągnął za ekspres. Watson uśmiechnął się pod nosem, ale Sherlock nie zauważył tego, bo był już zajęty oglądaniem zwłok. W milczeniu zaczął oględziny od głowy, stopniowo przesuwając się dalej. Komisarz z uwagą śledził jego ruchy. Przez dłuższą chwilę zatrzymał się na dłoniach, dokładnie je oglądając. Nieduże, blade, ze smukłymi palcami, zakończonymi, pomalowanymi na bordowy kolor paznokciami. Po zakończeniu wstępnej analizy, przekręcił ciało na bok.

- Proszę przytrzymać – zwrócił się do Martina, stojącego naprzeciwko. Ten wykonał polecenie, podtrzymując zwłoki. – John – Machnął przywołującym gestem w jego kierunku. Watson podszedł do nich, stanąwszy obok przyjaciela, lekko pochylonego nad nieboszczką. Teraz mógł się jej lepiej przyjrzeć. Lekko falowane, brązowe włosy opadały na ramiona. Była niewielkiej postury, gdzieś tak jego wzrostu. Twarz, teraz odwrócona w stronę komisarza, nie okazywała śladów tragicznej śmierci i gdyby nie naturalna utrata kolorytu skóry, można by było pomyśleć, że śpi.

- Co o tym sądzisz? – zapytał Sherlock, odrywając wzrok od dwóch ran umiejscowionych na plecach denatki.

Watson przybliżył się, przyjmując przy tym poważny wyraz twarzy człowieka skupionego nad zadaniem.

- Na pierwszy rzut oka, mogę stwierdzić, że są to dwie, dosyć głębokie rany kłute. Sądząc po rozmiarze, spowodowane gładkim narzędziem, najprawdopodobniej nożem, bez ząbkowanych krawędzi. Ciosy zadane zostały pod lekkim kątem. Pierwszy na wysokości lewego płuca, drugi serca. Śmierć nastąpiła natychmiast.

- Doskonale, a co nam to mówi? – rzucił Holmes, złączając palce u rąk, w charakterystycznym dla siebie geście.
Nastał krótka cisza, którą przerwał szeleszczący odgłos przekręcanego z powrotem ciała.
Detektyw westchnął.
– Ofiara została zaatakowana z przodu, nie widać oznak walki, więc się nie broniła, co oznacza, że znała sprawcę, ufała mu lub się go spodziewała.
Gdzie są jej rzeczy osobiste? - zwrócił się z pytaniem do Martina.

- Zaraz przyniosę. – Komisarz zniknął za drzwiami niewielkiego pokoju, znajdującego się dalej, w głębi głównego pomieszczenia. Po chwili wrócił z szarym workiem, oznaczonym numerem i danymi denatki. Holmes odebrał od niego pakunek i wywalił jego zawartość na biurko.
Pierścionek, noszony regularnie, o czym świadczyły liczne rysy, czarne półbuty na obcasie, nie zakładane zbyt często, sądząc po stopniu starcia podeszwy, czarna sukienka w karmazynowe kwiaty, z ciemniejszymi plamami od zaschniętej krwi.
Sherlock przyglądał się jej przez chwilę, po czym odłożył na biurko i zaczął krążyć po sali.

- Tak, jak przypuszczałem – mruknął pod nosem. – Laptopa i komórki nie znaleziono, więc sprawca je zabrał. Wy potraktowaliście to jako przyczynę morderstwa, co jest kompletnie idiotyczne. On chciał zatrzeć ślady. Jej ubranie, potwierdza fakt, że miała się tamtego wieczoru z kimś spotkać. Świeżo pomalowane paznokcie, mało używane, eleganckie buty i nowa sukienka... Samotna, zapracowana pracownica banku poznaje przez Internet mężczyznę i po pewnym czasie umawiają się na spotkanie. No cóż, niestety miała pecha, bo jej wymarzony adorator okazał się być mordercą – stwierdził, wysławiając się w iście zwrotnym tempie.

- To niesamowite. Pan to tak wszystko szybko wywnioskował – odezwał się Smith, nie ukrywając podziwu dla wypowiedzi Sherlocka.

- To nic takiego. Zwykła obserwacja – odparł Holmes, z wyraźnym zadowoleniem.

- Skończyłeś już? – zapytał John i zakrył usta, czując nadchodzący atak ziewania.

- Tak, to mi powinno wystarczyć. Możemy wracać do Bempton.

- W takim razie, sprzątnę to już – wtrącił się komisarz, zbierają rozsypane po biurku rzeczy.
Sherlock przesunął się robiąc Martinowi miejsce i skierował się do wyjścia.

- Idziesz John? Pan komisarz musi tu ogarnąć, a ja mam ochotę na kolejną kawę – odparł, ściągając rękawiczki i wrzucając do kosza, stojącego przy drzwiach wejściowych.

Watson popatrzył na Martina, który wkładał właśnie parę butów do worka.

- Chce pan może coś z automatu? – zapytał, stwierdzając że tak wypada.

- Nie, dziękuję. Proszę iść, ja zaraz tu skończę i spotkamy się przy wyjściu – odpowiedział Smith z uśmiechem.

John odwzajemnił uśmiech i ruszył do wyjścia, wyrzucając po drodze gumowe rękawiczki. Razem z Holmesem udali się na parter, tą samą drogą, którą przyszli do kostnicy. Niedaleko głównego wejścia mijali automat z kawą i drugi z różnymi przekąskami. Sherlock zatrzymał się przy pierwszym i wyciągnął rękę w stronę Watsona. Ten zrozumiał gest i wyjął z kieszeni kilka monet.

- Czy ty nie mógłbyś chociaż raz zapłacić za siebie? – wyrwało mu się, gdy kładł je na dłoni Holmesa.
Detektyw rzucił mu obojętne spojrzenie, po czym wrzucił odliczoną kwotę do automatu, resztę chowając do kieszeni płaszcza.

- No John, na twoim miejscu bym uważał. Rośnie ci konkurencja – odrzekł, naciskając guzik. Automat rozpoczął produkcję chemicznie uzdatnianej lury, którą mianowano kawą.

- O czym ty znowu bredzisz? – Blondyn zmarszczył brwi, krzyżując ręce na piersi.

- Pan komisarz, może nie jest wybitnie bystry, ale czego się spodziewać, gdy większość społeczeństwa jest na poziomie Andersona.

- Pan komisarz, ma być moim konkurentem, a to niby w czym?

- Oczywiście, że w komplementowaniu mojego geniuszu, John – wyjaśnił, sięgając po kubek brązowej cieczy. Doktor przewrócił oczami.

- No tak, jeżeli o to chodzi to będę nad tym okropnie ubolewał – rzucił, robiąc przy tym smutną minę.

- Och, sarkazm jest zupełnie zbędny – powiedział Sherlock, w przerwie chuchania na gorącą kawę.

- Jaki sarkazm? – Udał zdziwienie. Detektyw posłał mu chłodne spojrzenie i ruszył w kierunku portierni. Watson podążył za nim.
Nie czekali długo na Martina, który szybko uwinął się i dołączył do nich w holu. Następnie pożegnał się z Fredem, przy okazji kilkakrotnie dziękując mu za udostępnienie klucza do prosektorium i z malującym się na twarzy zadowoleniem wyszedł na parking.
Chłodny wiatr przypomniał o sobie, zawiewając im w twarze i wdzierając się przez niedopięte okrycia.
Trochę mi to zajęło, ale oto następny rozdział. ^^ Mam nadzieję, że się spodoba.

W tej części - wizyta w prosektorium.

Rozdział z dedykacją dla :icondemeter19:, za wytrwałość i budujące komentarze. :love:

Następny będzie specjalnie dla :iconjariusgargoyle:, tak jak obiecałam. ;)

Dziękuję wszystkim czytelnikom. Mam nadzieję, że uaktywnicie się, zostawiając po sobie jakiś ślad. Tak wiem, marudzę, ale po prostu chce poznać Wasze opinie. Zresztą wiadomo, iż komentarze dodają motywacji, więc śmiało, zachęcam Was do tego.

Miłej lektury! ^w^

Część 1: mushiakki.deviantart.com/art/S…
Część 6: mushiakki.deviantart.com/art/S…
Część 7: Czytasz ^^
Część 8: Sherlock: The Haunted Hotel (part 8)

English version:
Part 1: mushiakki.deviantart.com/art/S…

Sherlock Holmes and John Watson (c) Sir Arthur Conan Doyle, BBC
© 2014 - 2024 MushiAkki
Comments9
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
SanAngle's avatar
- No John, na twoim miejscu bym uważał. Rośnie ci konkurencja – odrzekł, naciskając guzik. Automat rozpoczął produkcję chemicznie uzdatnianej lury, którą mianowano kawą.

- O czym ty znowu bredzisz? – Blondyn zmarszczył brwi, krzyżując ręce na piersi.

- Pan komisarz, może nie jest wybitnie bystry, ale czego się spodziewać, gdy większość społeczeństwa jest na poziomie Andersona.

- Pan komisarz, ma być moim konkurentem, a to niby w czym?

- Oczywiście, że w komplementowaniu mojego geniuszu, John – wyjaśnił, sięgając po kubek brązowej cieczy. Doktor przewrócił oczami.

Świetny fragment. Śmiałam się tak głośno, że zwierzaki ze zdziwieniem na mnie spojrzały. I z wyrzutem, że im sen przerywam.